Adam Stalony-Dobrzański
Stworzenie światła
Jan Stalony-Dobrzański
Jan Stalony-Dobrzański
Zawsze bawiły mnie zacne, akademickie kanony jakie każą historykom sztuki widzieć geniusz artysty na tle epoki w jakiej przyszło mu się narodzić. Trud to tylko z pozoru odkrywczy, w rzeczywistości jednak zupełnie nielogiczny, wiodący uczonych mężów na manowce. Bo przecież cały sens geniuszu – jeśli już przychodzi on na świat – polega na przecięciu przezeń zależności od gordyjskich węzłów czasu. Zapatrzony w nadrzędne i w swej istocie niezmienne fenomeny bytu opuszcza on przestrzeń dziejów, oddala od siebie bieg spraw. Wzniósłszy się ponad historię nie musi też śladem jej odejść. Jego dzieło uzyskuje status nieśmiertelności, jest aktualne dla człowieka każdego czasu i każdej przestrzeni.
Wielki, epicki fresk Tarkowskiego – „Andrej Rublow ukazuje krwawe czasy mongolskiego panowania nad Rusią, straszliwe obrazy zewnętrznego i wewnętrznego zniewolenia, upodlenia i zdrady. Mówi o historii która na ziemi ruskiej tak boleśnie do dni naszych „kołem się toczy. Ale cóż opowiada Tarkowski o samym tytułowym bohaterze malarzu ikon Andreju Rublowie. Dla mnie właściwie nic – nie wyjaśnia bowiem skąd w tak brutalnej epoce, pośród tak krwawej łaźni pojawiła się prześwietlona boską łaską i harmonią „Trójca Święta świętego ikonografia. Obraz jaki w swej istocie jest niczym innym jak cudem – widomym doświadczeniem Królestwa Niebieskiego które do ikony Rublowa uważane było za nieosiągalne dla człowieczego wzroku.
Tajemnica Andreja Rublowa, a przecież i Teofana Greka, bowiem są oni w swym dziele i życiu nierozłączni, pozostaje więc – mimo zachęcającego tytułu filmowego arcydzieła – do dziś przed nami zakryta. Bo współcześni artyści są tak naprawdę posłuszni i grzeczni – wypełniają zalecenia historyków sztuki – bez reszty zatopieni w swoim czasie jak nieszczęsny Syzyf wciąż mierzą się z kamiennymi sercem i losem człowieka. Niestety pozostają tym nie w służbie geniuszu, lecz na żołdzie naszego codziennego, podłego przeznaczenia. Maleńkich śrubek w wielkiej maszynerii wciąż nowych ideologii. Nie ważne jak zwanych, ważne że powszechnie i bez apelacji obowiązujących.
Ale człowiek jest większy od swego własnego losu. To ewangeliczna tajemnica Nadziei jaka zdetronizowała antyczną tajemnicę Fatum. Dlatego też, gdy w wieku XX mongolski świt ponownie wstał – tym razem nad całą bez wyjątków Europą – podobnie jak w wieku XV na ziemię zesłani zostali nowi mistrz i jego uczeń, nowi Teofan Grek i Andrej Rublow. Dziś opowiem Państwu o pierwszym z nich, mistrzu Adamie Stalony Dobrzańskim – synu ukraińskiego i polskiego narodów.
Już jego narodzenie samo znakomicie nadawało by się na jakąś hagiograficzną opowieść. Bo czym wytłumaczyć można spotkanie przy kołysce przyszłego ikonografia tak odległych od siebie światów. Ojciec, Felix Stalony Dobrzański był sędzią, dziedzicem wielkiej tradycji polskiego rodu rycerskiego Dobrzańskich jaki swe bojowe zawołania Hubal i Stalony otrzymał jeszcze na polach Grunwaldu. Syn dumnej i władczej szlachty polskiej jaka z racji narodowych powstań rozproszona została w wieku XIX po całym Cesarstwie Rosyjskim pojął za żonę córkę staroobrzędowego kupca z ziemi Czernihowskiej. Matka przyszłego artysty Anna Kowalenko również ofiarowała synowi niezwykły gościniec. Nie mniej potężne i dumne staroobrzędowe dziedzictwo dawnej – jeszcze kijowskiej Rusi. Niezmienne od stuleci dziedzictwo ikony z czasów świętego ikonografia Kijowo-peczerskiej Ławry mnicha Alipija.
1904 rok – rok narodzenia artysty to już pierwsze odgłosy nadchodzącej burzy. Jeszcze upalne, słoneczne dni, ale już pierwsze chmury dzikich ideologii i podobnych im nacjonalizmów zbierają się nad horyzontem Europy i świata. Ideologii i nacjonalizmów jakie po dziś dzień ścielą się cieniem u stóp naszego człowieczeństwa. Adam Stalony Dobrzański bogaty swym narodzeniem jest też od niego już od kołyski napiętnowany. Rodzice wzięli ślub w cerkwi. Matka niesie więc z miłości do męża pierworodnego syna do kościoła. Ojciec dumny i wdzięczny wypełnia stosowne dokumenty. Jednak ten ostatni dokument – wymóg zrzeczenia się przez prawosławną matkę praw do uczestnictwa w duchowym wychowaniu syna zmienia losy małego Adama. Ojciec –honorowy Polak-katolik w jednym momencie decyduje o chrzcie dziecka w cerkwi, gdzie też dalej chrzci wszystkie pozostałe swoje dzieci.
Adam Stalony Dobrzański imię swe otrzymał na pamiątkę wielkiego polskiego poety Adama Mickiewicza. Któż mógł przypuszczać iż przyszły artysta – tak samo jak największy poeta i wieszcz narodu polskiego – całe swe dorosłe życie, czy na Ukrainie czy w Polsce pozostanie „na emigracji. Zawsze obcy wśród swoich. Być może to pomoże wybrać mu ową trzecią ojczyznę – ojczyznę ikony jaka tu na ziemi nie posiada granic i narodowości.
Dzieciństwo nie trwało długo. Wojna światowa, zaraz potem bolszewicka rewolucja. Rodzina przedrewolucyjnego sędziego jako pierwsza przeznaczona jest do likwidacji. Ale wybucha wojna polsko-bolszewicka, Lenin dostaje po łapach i podpisuje układ umożliwiający repatriację Polaków do odradzającej się ojczyzny. W Polsce – przez małą chwilę znów dumnej i wolnej młody Adam znajduje pożywkę dla swej szlacheckiej natury. Biegnie do przodu, zdobywa lekkoatletyczne medale, a jednocześnie z marszu dostaje się na chyba najbardziej prestiżową polską uczelnię, Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie jaka przez ostatnie kilkadziesiąt lat była pierwszą kuźnią narodowego odrodzenia. To właśnie z krakowskiej Akademii wielcy polscy malarze przełomu XIX i XX wieków poderwali potęgą swych płócien do lotu Białego Orła. Matejko i Jego „Bitwa pod Grunwaldem może tu być najpiękniejszym symbolem narodowego odrodzenia poprzez głębokie doświadczenie sztuki.
Ale krakowska Akademia to kuźnia czegoś jeszcze potężniejszego niż idea narodowa. To kuźnia mistyki Młodej Polski. To dziedzictwo Stanisława Wyspiańskiego – artysty jaki stoi obok samego Wróbla. Jakby to nie wydało się nieprawdopodobne w murach krakowskiej Akademii Adam Stalony Dobrzański odnajduje przestrzeń tej samej, najgłębszej duchowości jaką ofiarowała mu staroobrzędowa ikona Jego ukraińskiej matki. Witraże Wyspiańskiego z kościoła O.O. Franciszkanów w Krakowie niecą ogień „krzewu gorejącego. Powracają boże szaleństwo sztuki kościoła ostatków, kościoła czasów najpierwszych – sprzed wieku ikonoklazmu.
Nadzieja okazała się jednak córką marnotrawną wieku XX. A może to współczesny człowiek zechciał być synem marnotrawnym Nadziei. Wyspiański i Wróbel umierają bezpotomnie. Nadchodzą czasy Otchłani. Wyzwolony ze zmurszałych przesądów wiary i tradycji człowiek spoglada w niezmierzoną otchłań swej nowo pozyskanej, naukowej boskości. Boskości nadczłowieka, nadrobotnika czy też ultranacjonalisty. I Otchłań okazała się wyjątkowo dlań łaskawa – krzyżując z nim swoje spojrzenie. W przestrzeni pomiędzy Kołymą a Babim Jarem, Katyniem a Oświęcimiem, w epoce gułagów i krematoriów któż mógł pozostać niewinny. Gdzie płótna z których Wróbel ciął niegdyś skrzydła aniołów.
Dobrzański pozostał niewinny. To niewytłumaczalne, jak człowiek stający na krawędzi otchłani nigdy nie spojrzał w jej oczy. Picasso wciąż mierzył się ze zgliszczami Guerniki. Jego potrzaskani ludzie są symbolem umarłego człowieka naszych dni. Chagall położył na słońcu zasłonę milczenia i odszedł ku rozgwieżdżonej nocy dzieciństwa. Ale prawdziwym prorokiem współczesnej sztuki jest Andy Warchol. Słowacki Łemko jaki dobrze znał potęgę ikony. Więc dał naszemu antyświatu podobną jemu antyikonę – sztukę jako gabinet luster gdzie sami zasiadamy w swej własnej loży szyderców. Ale to nie jest nic ponad publicystyka. Świat pozbawiony jest dziś sztuki jako takiej. Pozbawiony jest jednego z najgłębszych doświadczeń budującego od czasów groty z Lasquoux fundament naszego człowieczeństwa. Człowiek bez sztuki jako sposobu poznania zarówno kosmosu gwiazd, jak i kosmosu własnych namiętności stał się w przeciągu jednego – dwóch pokoleń mentalnym i duchowym kaleką. Dziś tracimy już nie tylko słuch i wzrok, tracimy naszą mowę jaka przekształca się w język komend od wojskowych po reklamowe.
W obliczu zgliszczy, w obliczu spalonych kościołów i cerkwi, w obliczu hitlerowskiego plutonu egzekucyjnego przed którym stoi dokładnie w minucie wyzwolenia, w obliczu katów z NKWD jakim odmawia służby kościelnego tajniaka, w obliczu nowej mongolskiej Apokalipsy Adam Stalony Dobrzański wypowiada zawołanie Archanioła Michała: „Kto – jako Bóg? Zaklęcie, jakie zawsze zmusza Boga do odpowiedzi.
Dobrzański dostaje prawo wglądu w sfery niebieskie. To szczęsne prawo jakie dane jest zarówno w historii zbawienia jak i historii sztuki jakże niewielu. Nie zazna już artystycznego bólu poszukiwań, nie dotknie zwątpienia, wołania o nikły promień światła w pustyni mroku. Każde nowe dzieło artysty staje się wybuchem „supernowej. Pędzel swój oddaje wyłącznie na służbę kościołowi – po równi katolickiemu jak i prawosławnemu. We wnętrzach dziesiątków świątyń buduje monumentalne kompozycje – polichromie i mozaiki, ale tworzywem, w którym dokonuje ostatecznej przemiany materii ziemi w materię nieba jest witraż. Konturem brwi, twarzy, palców, dłoni i całych postaci kreśli ten jedyny prawdziwy – duchowy wymiar człowieka. Żyłki ołowiu nabierają w jego ręku sprawczej mocy. Precyzyjnie cięte, kubistyczne linie budują pełne dramatyzmu i namiętności uniesienia świętych. Nadludzkie, wręcz boskie energie obecne przecież w każdym z nas.
Adam Stalony Dobrzański dokonuje w swych witrażach jednym aktem twórczym swoistej koniunkcji czasu i równoległej koniunkcji przestrzeni. Koniunkcji czasu ponieważ odwieczny kanon ikony odnajduje w ścisłych znakach nowoczesnej abstrakcji – poetyckiej, świętej geometrii XX wieku. Geometrii, jaka okazuje się być osnową kosmosu. Koniunkcji przestrzeni – ponieważ rozniecając na powrót światło Zachodu od stuleci tlące się w witrażach katedry w Chartres słyszy odwieczne milczenie Wschodu patrzące z oczu najpierwszej, synajskiej ikony. Ciszę, jaka czeka naszego szeptu – i śpiewu.
Ale najważniejszy jest język w jakim opowiada nam swoją Ewangelię. W witrażach artysty można wejrzeć w tę samą co chrystusowe przypowieści lakoniczność, celność, bezbłędność i zawsze nieoczekiwaną, więc tym bardziej wstrząsającą pointę. Dobrzański otrzymuje dar prawdziwie prorocki – a wy nie martwcie się, co mówić będziecie, gdyż Duch Święty przez was przemawiać będzie. Jego witraże to monumentalny, bogato ilustrowany Ewangeliarz. Słowo Boga – od zawsze budzące trwogę w sercu człowieczym w spojrzeniu artysty miast upomnienia przynosi nam obiecane piękno, harmonię i – radość. Radość Ziemi stojącą w obliczu Nieba.
Umiera w 1985 roku. Samotny i zapomniany. Pozostawia po sobie niewyobrażalne dzieło – polichromie, witraże i mozaiki w ponad 50 kościołach i cerkwiach w całej Polsce. To dzieło jednego człowieka na miarę piramid, na miarę gotyku i jego niebotycznych katedr. Ale umiera wydawałoby się – już niepotrzebny. Nadchodzi nowa era, gdy świat, a wraz z nim również Kościół idą wraz z nowym „Duchem Czasu ku nowemu, lepszemu jutru. Gdy upadają okrutne idole dzwony mogą przecież nareszcie odpocząć. Za życia sroga cenzura skrępowała imię artysty. Nie zechciał być agentem w łonie Kościoła i Cerkwi więc nad jego dziełem zawieszono zasłonę milczenia. Bez prawa do wystaw, publikacji i obecności w jakichkolwiek mediach. Nawet bez prawa paszportu i pracy za żelazną kurtyną. Po śmierci jego trud stał się natomiast daremny. Wokół ziemskich skarbców nowe wznosić poczęto – otoczone nabożnym zachwytem – świątynie, nowe frunęły o kredyt bankowy modlitwy, nowa zstąpiła w drżące serca – skąpana w szczerym złocie – nadzieja.
Ale to geniusz ma w tym świecie rację, to jest po prostu jego profesja. Jakże szybko poznaliśmy, że dzwony nigdy nie przestaną bić nam na trwogę. Znów wiemy, kto jest samodzierżcą i panem tego świata. Znów wiemy, że ni złota, ni złotej nie zapisano nam tutaj w żadnym testamencie nadziei. Ilu zliczymy wygranych wśród nas – gladiatorów szarych dni – w owym globalnym Koloseum świata. Dobrzański wiedział, że jest tylko jedna światłość. Ta, jaką nosimy w sobie. Proszę spojrzeć na jego dzieła, proszę ujrzeć co może dać braciom swym człowiek, jeżeli zadaje właściwe pytania.
Adam Stalony Dobrzański jak niegdyś uczynili to Andrej Rublow i Teofan Grek pomija milczeniem tętent jeźdźców Apokalipsy, posłańców jacy kruszą skarby Ziemi. Opuszcza swój czas i swoją przestrzeń by odnaleźć prawdziwy dom człowieka – wzniesiony ze świateł witraża i milczenia ikony.