Katedra Światła - witraże Adama Stalony-Dobrzańskiego

Jan Stalony-Dobrzański

Dlaczego Adam Stalony-Dobrzański, dlaczego opowieść o tym właśnie artyście prezentujemy dzisiaj we Francji? Polska – kraj niegdyś potężny i bogaty, którego zwycięstwo pod Wiedniem porównać można jedynie do francuskiej wiktorii pod Poitiers stał się ojczyzną wielu geniuszy sztuki, poezji, czy muzyki o najwyższej, światowej klasie. Należą do nich choćby Fryderyk Chopin czy mistrz Ołtarza Mariackiego z Krakowa Weit Stoss.

Nieprzypadkowo wymieniłem te dwa nazwiska, o obco brzmiącej dla polskiego języka pisowni. Bowiem wskazują one, iż kultura polska posiada formułę odmienną, niż kultury pozostałych europejskich państw i narodów. Dziedzictwo tej części Europy wyrosło bowiem – tak jak i samo państwo polskie – na skrzyżowaniu ogromnej liczby narodowych i kulturowych tradycji, na skrzyżowaniu bez mała całego dziedzictwa europejskiej cywilizacji. I najwyższą jej wartością nie jest jednorodność, lecz ów twórczy dialog zupełnie obcych sobie elementów – łacińskich, bizantyjskich, polskich, ruskich, germańskich, romańskich, wołoskich, judejskich, nordyckich, tatarskich, a nawet kaukaskich.

Kultura ta jest fenomenem, który dopiero dziś znalazł odpowiednik w globalnym dialogu kultur, w przenikaniu, mieszaniu i przetwarzaniu wszystkich cywilizacji współczesnego świata. Kultura polska poznała tę kuchnię kilka wieków wcześniej, niestety zbyt wcześnie, w czasie gdy równolegle rozpoczęła kształtować się zupełnie przeciwstawna jej, narodowa idea polityczna. Krwawe jej apogeum poznaliśmy najpełniej na polach bitew I i II Wojen Światowych. Dzisiaj żyjemy w politycznej przestrzeni Unii Europejskiej – tak bardzo podobnej do konstrukcji renesansowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wspólnym państwie Polaków, Litwinów, Łotyszy, Estończyków, Białorusinów, Ukraińców, Wołochów, Ormian, Tatarów, Niemców i Żydów.

I właśnie to bogactwo kultur jeszcze raz zebrał i przetworzył w swej sztuce Adam Stalony-Dobrzański, ostatni być może artysta dawnej Rzeczypospolitej, syn Polaka i Ukrainki, który tym razem zespolił dwa wiodące – łacińskie i bizantyjskie – dziedzictwa europejskiej cywilizacji. Paradoksalnie jednak jego archaizm jest bardzo nowoczesny, gdyż tak bardzo bliski jest współczesnemu globalizmowi. A jednak nie, nie jest bliski, gdyż współczesny globalizm skręcił jakiś czas temu w inną, dużo prostszą drogę. Nie tyle dialogu kultur, lecz wyzerowania ich, zatracenia i spotkania się dopiero na tak wypalonej, jałowej pustyni. Sposób być może genialny, lecz zgubny dla człowieka jako takiego, który dysponując dziś potęgą energii jądrowej nie bardzo powinien powracać do intelektualnej epoki kamienia.

Przyjmijmy więc, iż Adam Stalony-Dobrzański wyprzedził nie tylko swój wiek szalonych nacjonalizmów ale również czasy nam współczesne. Jest prorokiem czasu, na który dopiero czekamy. Czasu intelektualnego, artystycznego i duchowego bogactwa zrodzonego z sumy kulturowych doświadczeń wszystkich cywilizacji i narodów świata.

Postulat to nieco dzisiaj naiwny. Ale przecież temu jednemu człowiekowi, pozostającemu przy czym całe życie w cieniu gułagu i Oświęcimia, udało się stworzyć koniunkcję całej europejskiej kultury i duchowości. A więc mistyka bizantyjskiej ikony poślubia tu monument i potęgę katedr łacińskiego gotyku. Odwieczne kanony antycznego, średniowiecznego i renesansowego malarstwa biorą w swe władanie krańcową lakoniczność współczesnego kubizmu, abstrakcji i awangardy.

Adam Stalony-Dobrzański jest w malarstwie – jak Chopin w muzyce, a Weit Stoss w rzeźbie – najbardziej polskim, a przez to najbardziej globalnym artystą. Jego po równi mistyczne, jak i artystyczne objawienie jest przynależne człowiekowi każdego kręgu kulturowego. A wielkość i moc tego objawienia ujawnia się w zdumiewającej prostocie tych dzieł. Czytelnych dla każdego, tak wyrobionego, jak i mniej przygotowanego odbiorcy.

Znawca Ortodoksji odnajdzie w pracach artysty obraz ikony utraconej, pierwotnej, istniejącej do ery bizantyjskiego ikonoklazmu, który w VII i VIII wiekach zdewastował prawie całą sztukę wczesnego chrześcijaństwa. Ikony, której nie znamy – będącej nie pocieszeniem – jak dzisiaj jej pragniemy – lecz ogniem krzewu gorejącego, w którym objawia się Moc Pana Zastępów.

Nie znamy przecież powszechnie historii totalnego zniszczenia i mordu, dziejów wielkiej ikonoklastycznej wojny domowej, która rozorała Cesarstwo Bizantyjskie wczesnego średniowiecza. Rewolucji, która zapoczątkowała utratę przez Cesarstwo bezkresnych ziem Azji w tym Ziemi Świętej, powstanie i rozwój Islamu, a dalej wyprawy krzyżowe i ostateczny upadek Cesarstwa. Kto zadumał się nad tym, iż to „głupia wojna o ikony była początkiem wielkich Wypraw Krzyżowych Zachodu, a nawet pojawienia się cywilizacji muzułmańskiej.

Sztuka jest dla nas przecież od tak dawna przysłowiowym „kwiatkiem do kożucha, momentem odpoczynku, uroczym bibelotem, ewentualnie lokatą kapitału. Ale żeby była zaczynem wojny, upadku i powstania cywilizacji? To się w głowie nie mieści. A czy mieści się w głowie Francja bez średniowiecznych katedr, bez średniowiecznej architektury, sztuki, bez gotyckiej rzeźby, witraża, bez paryskiego Montrmartre i Muzeum Luwru? To przecież one są Francją dla świata. Bez nich kraj nad Sekwaną nie przedstawiał by dla nikogo żadnej autentycznej wartości. Tak jak Egipt bez piramid byłby co najwyżej mekką miłośników krokodyli. Dzisiaj to sztuka i kultura są wizytówkami narodów, ich przepisem na rozwój i bogactwo, ich alibi na godne miejsce w rodzinie narodów.

A więc sztuka może stanowić jednak potęgę największą. Wyrośli w na glebie greckiej cywilizacji przekazaliśmy klucze do człowieczeństwa intelektualnemu poznaniu – filozofii i literaturze. Słowo, nie obraz stało się fundamentem poznania. Ale przecież 90 % zmysłów człowieka to jego oczy. To właśnie wzrokiem poznajemy swój wszechświat najpełniej. To od spojrzenia Kopernika rozpoczęła się nowa era ludzkości. To z tej świadomości powstała też około V wieku chrześcijaństwa wielka idea IKONY – obrazu, który naocznie ukaże człowiekowi porządek świata. Słowo, opis są dobre, ale niewystarczające. Człowiek chce widzieć swoją matkę, kochankę, żonę. Chce też zobaczyć swego Boga – którego widzieć przecież nie sposób.

To prawda, Boga zobaczyć nie sposób, lecz Andriej Rublow w wieku XV, tysiąc lat po narodzeniu ikony pozwolił nam naocznie ujrzeć całą Trójcę Świętą. I nie jest to żadna przenośnia, ponieważ obraz ten jest autentycznym objawieniem doskonałej harmonii, jedności i piękna, które są emanacją Trójjedynego Boga.

Rublow przyszedł pokazać nam Trójcę Świętą, Adam Stalony-Dobrzański przychodzi do nas z portretem nas samych. Obrazem człowieka przemienionego, narodzonego ponownie, tym razem do życia wiecznego. Jego witraże malowane promieniami słońca ukazują świetliste postaci i twarze człowiecze, o rysach potężnych i doskonałych – boskich. Pod pędzlem artysty dojrzeć możemy w pełni swą zapomnianą, boską naturę Synów Boga Żywego. Odzyskać nadzieję, której tak bardzo dziś nam brakuje w nieustających katastrofach nowoczesności.

To jest właśnie przyczyna, dla której przedstawiamy Państwu objawioną sztukę artysty. Mamy dziś tak wiele, mamy rakiety, genetykę i banki – nie mamy jednak swego człowieczeństwa, które utraciliśmy bezpowrotnie w nieustającym „Dance Macabre, w totalnej walce wszystkich ze wszystkimi o wszystko. Adam Stalony-Dobrzański będąc świadkiem tej wszechogarniającej Apokalipsy naszych dni odszedł w pustynię swego mistycznego malarstwa, gdzie odnalazł inny, boski wymiar człowieka. Zobaczył go i namalował, abyśmy nie w teorii, a naocznie mogli sami weń spojrzeć. Abyśmy wiedzieli ku czemu tu, na ziemi dążymy, albo poznali, co przyjdzie nam stracić.

To już raz było na ziemi Franków, gdy człowiek wzniósł niebotyczne katedry, gdy ujarzmił wschód słońca w taflach barwnego szkła. Po wiekach pracę bezimiennych mistrzów francuskiego gotyku podjął artysta Wschodu, mistrz ikony i podniósł na poziom najwyższy, uniwersalny. Zbudował jedyną taką mistyczną Katedrę Światła. Wspólny dom przemienionego światłem Taboru Człowieka i jego Niebieskiego Ojca.

TOP